Poprzedni artykuł był skierowany do opiekunów osób niepełnosprawnych i mam nadzieję, że pójdzie “w Świat”, coś może zmieni. Jednak raczej nie zmieni zbyt wiele w Życiu tych osób, które obecnie do nas piszą. Zatem niech ten wpis będzie próbą zastanowienia się nad tym, co dorosłe osoby niepełnosprawne mogą zrobić, by żyć “szczęśliwiej”.
Znowuż zaznaczam, że ten wpis jest wynikiem moich obserwacji i jest czysto subiektywny. Piszę ten tekst sam będąc osobą niepełnosprawną, fizycznie w pełni zależną od innych. Bardzo często słyszę, że mi się po prostu poszczęściło, a Żona spadła mi niczym wygrana w “Totka” – gówno prawda. Pozwólcie, że przytoczę dwa fakty z mojego Życia.
Pierwszy fakt; leżałbym jak kłoda, bez możliwości jakiejkolwiek komunikacji, gdyby nie codzienna walka moich kochanych Rodziców o moje Jestestwo. Bardzo rzadko mi cokolwiek popuszczano. Jestem wręcz pewien, że bez tych zdrowych męczarni bym był innym człowiekiem.
Drugi fakt; i o nim już wiecie – potrzebuję pomocy przy każdej czynności fizycznej. Prawdę mówiąc, gdybym patrzył tylko na to, że ktoś musi mi podetrzeć cztery litery i wykonywać za mnie czynności fizjologiczne – to nigdy nie odważyłbym się na stworzenie związku.
A jednak, takie pary / Małżeństwa istnieją i mają się dobrze. Okazuje się, że dysfunkcje fizyczne nie wykluczają do bycia Kochanym. W komentarzach na YouTube, pod filmami z naszym udziałem przeczytałem kiedyś, że moja Żona jest ze mną tylko dlatego, że ma taki fetysz.. I naprawdę, wtedy mnie zamurowało. To jest jakaś masakra co ludzie wymyślają, by wytłumaczyć fakt, że piękna Kobieta jest z jakimś facetem na wózku.
Jednak – my, niepełnosprawni musimy zdać sobie sprawę, że nie każdy musi nas akceptować i rozumieć. Zauważyłem też, że czasem jesteśmy zbyt bardzo roszczeniowi, bo – “nam się należy” i koniec. Jeśli będziemy tworzyć wśród otoczenia jedynie fałszywy obraz takich “biednych kalek”, które wymagają tylko wsparcia, to nic dobrego z tego nie przyjdzie.
Pierwszy krok jest najtrudniejszy – może to wyświechtane stwierdzenie, ale jednak prawdziwe!
Ja, wiele razy robiłem ów “pierwszy krok” i nie jeden raz upadałem. Niejednokrotnie też się poddawałem, bo przecież – nic dobrego mnie nie spotka – co mogę dać drugiemu człowiekowi, by wnieść jakąś wartość w jego życie?.. nic – takie myśli kłębiły mi się po nocach.
Czasem chyba trzeba dostać nieźle po dupie, by obudzić się z takiego letargu depresyjnych myśli. Osobiście miałem już dosyć trwania tego bezsensu. W takich sytuacji są zazwyczaj dwa wyjścia.
Pierwsze – nie polecane – to pierdzielnąć wszystko w pizdet i poddać się rutynie. Lub, drugie – zdecydowanie bardziej rekomendowane – to wziąć swe cztery litery i zacząć zmiany. Niekiedy całkiem niezłym paliwem napędowym do rozpoczęcia zmian jest tzw. “wkurrwienie”. Tylko – UWAGA – to musi być solidne i dobre “wkurrwienie” – pod tytułem “Chcę coś zmienić w swoim życiu” i robić ku temu zdecydowane kroki. Byle mrzonka nie wystarczy.
Wybaczcie proszę ten dość ostry język, ale chcę nadać temu pewnego patosu, który mam nadzieję, że pozwoli Wam zrozumieć lepiej to, co chcę Wam przekazać.
Jeśli jesteście mieszkańcami Domów Pomocy Społecznej lub po prostu siedzicie przed komputerem, w swoim domowym azylu. To pierwszym krokiem – moim zdaniem – powinno być wyjście do ludzi. Pytacie mnie; jak?
Poszukajcie – w swojej okolicy – stowarzyszeń lub fundacji działających na rzecz niepełnosprawnych, które opierają się na wolontariacie. W takich organizacjach często można spotkać młodych, otwartych ludzi, którzy naprawdę mają poukładane w głowach.
Zdradzę Wam, że bardzo długo się przed tym broniłem – i nie tylko dlatego, że bałem się wyjść ze swojej strefy komfortu, ale także dlatego, że nie chciałem spędzać czasu wśród innych niepełnosprawnych – uważałem się za “lepszy sort”.. kurcze, naprawdę tak było. Jednak, na szczęście dziś już wiem, że to pstro-prawda! Wielu stawia mnie za wzór, ale nie czuję się tego godny.
No tak, tylko po co piszę te artykuły. Na pewno nie po to, aby cokolwiek Wam narzucać lub komukolwiek coś zarzucać. Ja mam po prostu nadzieję, że ktoś czytając moje słowa utożsamia się z tym, co piszę i zmienię choć trochę perspektywę – natchnę do podjęcia tego wyzwania, jakim jest Życie. Taki jest mój, nasz cel.
Nie obawiajcie się więc wychodzić do ludzi. Relacja z drugim człowiekiem jest jednym z wspaniałych darów od Boga. Oczywiście – nie każdy będzie Was akceptować, tolerować i vice versa – to jest naturalne, nie należy się zniechęcać. Odkąd jestem otwarty na ludzi – wszystko jakoś się toczy – czasem lepiej, a czasem gorzej. Lecz ważne, że się toczy do przodu.
6 Komentarze
Polubiłam Was od samego początku i podziwiam. Ja jestem tchórzem, bo od mojego wypadku, a wiec od 15 lat wciąż nie jestem gotowa poznać i pokochać osobę odmiennej płci. Łukasz serdecznie was pozdrawiam albo on line albo twarzą w twarz.
A ja podziwiam Ciebie 🙂 Mi zabrakło jaj, aby ukończyć studia. Ty, pomimo wypadku nie porzuciłaś nauki – i kto tu jest tchórzem? 😉 A tak naprawdę myślę, że na wszystko przychodzi swój czas. A niekiedy po prostu ma się do wykonania inną misję w Życiu.
Do zobaczenia w Koszalinie lub.. gdzieś w Polsce :*
Łukaszu jestem obecnie w dołku ponieważ myślałam że złapałam Pana Boga za nogi niestety pech.
Poznałam chłopaka nawet dobrze mi się z nim dogadywało aż tu nagle stwierdził że dużo rzeczy nie potrafię zrobić.Ja osobiście nie mogę tego przetrawić ponieważ wiem że nie mówi prawdy
Mariola, znam dobrze to uczucie; wiele razy myślimy, że złapaliśmy Pana Boga za nogi, bo wszystko wydaje się takie piękne – aż tu nagle pierdyk. Zauważyłem, że jeśli zaczniemy nabierać dystansu, a zarazem pokory do Życia to wszystko nabiera zdrowego rytmu i jest lżejsze.
A co do Chłopaka; to chyba jest z Niego jakiś wygodniś..
ja jestem zwami
Witaj Łukaszu cieszę się że są jeszcze osoby tak pełne entuzjazmu jak Ty, pomimo przeciwności losu ciągniesz wózek życia do przodu. Nie wiem czy w dobrym miejscu piszę to co chcę napisać ale ok. W tym momencie dotarłem nad samą przepaść depresji a w sumie zaczęło się wszystko 5 lat temu po zerwaniu z narzeczoną, miłością mojego życia jednak rozjechały nam się priorytety ona chciała mieszkać sama tzn w wynajętym mieszkaniu a ja z tego powodu że choruję na koleżankę epilepsję potrzebuje czy potrzebowałem opieki i tak się narobiło że wybudowaliśmy dom z rodzicami na wsi a potrzebuję opieki przed atakami i nie mówię że to jest jej wina tylko że nam nie wyszło ale jestem coraz bliżej krawędzi przepaści. Cóż podziwiam was za determinację do bycia razem.